2020 rok, zwany ZOZO – co zawdzięczamy pokracznej grafice zapraszającej na Marsz Niepodległości – jak w soczewce pokazał, że rację miała Wisława Szymborska pisząc: tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono. Testowano nas i testowaliśmy siebie w domach, firmach i szkołach, na wizji, na zakupach, w internecie i prasie. Sprawdzona została nasza cierpliwość, zrozumienie, empatia, zdolności poznawcze, dyscyplina i pokora wobec tego, czego nie można zmienić. W ostatnim dniu roku, robiąc rachunek sumienia można się miło zaskoczyć lub gorzko rozczarować swoimi działaniami i słowami. Jeśli ich nie pamiętamy to Facebook najpóźniej za rok nam o nich przypomni. Oj, byliśmy aktywni w soszialach! 😉
Jak to leciało…
Powoli. Wraz z budzącą się do życia przyrodą na wiosnę odcięto nam tlen. Mentalnie i nominalnie. Kornie lub nie, zakładaliśmy maseczki. Dla mieszkańców Śląska po prostu wydłużył się czas ich niezdejmowania. Trochę, bo prawie na cały rok. Ale baliśmy się. No jasne! Oto na naszych oczach odgrywało się opowiadanie grozy autorstwa Stephena Kinga opublikowane w 1990 roku. Langoliery. Nasza przestrzeń powoli traciła swoje właściwości, a my czekaliśmy na utratę smaku i zapachu. Zawieszeni w lockdownie, odcięci od przyrody, nabawieni kwadratowych oczu od ekranów i monitorów, pijani w środku tygodnia, a czasem w środku dnia, pracujący w pidżamach, z rozregulowanymi porami wstawania jak u noworodków, przypomnieliśmy sobie, że nie możemy żyć bez wytworów kultury. Każdy w innym natężeniu, ale jednak w jakimś stopniu wrócił do książek i płyt, do filmów, seriali, programów stand-up i starych numerów kabaretowych dostępnych w sieci. W 2020 roku grany był Bałagan na strychu (Łukasz „Lotek” Lodkowski), Piniata (Abelard Giza), Światło w tunelu (Adam Van Bendler), BANG 2 (Rafał Pacześ), Granice wytrzymałości (Piotr „Zola” Szulowski), Półczłowiek, półgłówek (Piotrek Szumowski), Termin przydatności (Grzegorz Dolniak) i Komedia pomyłek (Błażej Krajewski).
My sobie przypomnieliśmy, ale rządzący długo nie chcieli przyznać, że artyści też ludzie i za coś żyć muszą. A ci nie mając zbyt wiele jeszcze potrafili się skrzyknąć i odpalić #hot16chellenge2 żeby zorganizować wsparcie finansowe na walkę z covid-19 dla służby zdrowia. I wszyscy razem w jednym tempie rapowalim (prawie) pięknie.
O politykach i ich niezmordowanej walce o rząd dusz nawet nie zaczynam pisać. Koń jaki jest – każdy widzi. Latem koronawirus „był w odwrocie”, toteż z początkiem jesieni ochoczo wyprowadzono nas tłumnie na ulice, aby przeprowadzić swoisty flash mob polegający na twórczym recyklingu tych wszystkich kartonów, które zalegały nam w domach po tonach ryżów i makaronów, cośmy je na wiosnę kupowali w zgrzewkach.
Pandemia nienawiści
Pośród emocji, jakie zafundowała nam epidemia na czoło wysuwa się wkurw. Wkurw wyrażony strajkami nauczycieli, lekarzy, rolników i oczywiście kobiet. Czytelny i czytany szczególnie we internetach. Gdyby chcieć zebrać tutaj wszystkie wzmianki ilustrujące cały ten negatyw, jaki przelał się przez sieć w ostatnich miesiącach to… (wpisz sobie swoją metaforę). Ale comedy.pl nie jest od komentowania zjawisk społecznych, tylko branżowych. Zatem. Kejsów, pokazujących wzajemne animozje w tak zwanym środowisku, było w mijającym dziś roku wiele. Żeby tu tylko wspomnieć wojenkę na linii Pacześ – Socha, czy Michał Leja kontra Piotrek Szumowski. Podskubywali się także kabareciarze, na przykład gdy Marcin Wójcik podał do publicznej wiadomości swoje stanowisko na temat zaproszenia do udziału w programie TVP. Ale prawdziwe zło miało się wylać późną jesienią.
Polski rząd zabronił pracować wielu podmiotom organizującym imprezy, dlatego powołał Fundusz Wsparcia Kultury, z którego środki miały rekompensować im straty spowodowane pandemicznym zamknięciem. Proporcjonalnie, ci którzy w założeniu zarobiliby więcej mieli dostać więcej, a ci którzy mniej – mniej. W praktyce jakieś 40/50 proc. udokumentowanych strat, pomniejszonych o wcześniej otrzymane wsparcie antycovidowe w okresie od marca do grudnia 2020 roku. Tyle z definicji. Pomimo tego, że FWK nie był pomocą dla artystów, tylko rekompensatą dla przedsiębiorców, NGO-sów oraz instytucji, których przychody pochodzą z działalności scenicznej oraz „zakulisowej”, najwięcej do powiedzenia o algorytmie przyznającym dotację (który o dziwo był wyjątkowo uczciwy, zero uczuciowy i wykluczający uznaniowość) mieli oczywiście artyści. Obecność na liście beneficjentów takich podmiotów jak Bayer Full czy Bracia Golec otwarła istne piekło malkontenctwa. To nic, że wspomniani mają zarejestrowane firmy, płacą podatki, odprowadzają składki i wiele innych kosztów, bo przecież nie mają nic wspólnego z Kulturą!
Do gardeł skoczyli sobie także komicy i kabareciarze. Jak szanuję z grubsza wszystkie przemyślenia Michała Lei, tak nie podoba mi się język „podziału”, który wkradł się do Jego argumentacji „przeciw”. Bowiem, możemy się wściekać na przyznanie rekompensaty podmiotom reprezentującym najniższych lotów wykonawstwo gatunku muzyki disco-polo, ale „sektor kultury” – oceniany w tym przypadku przez algorytmy ekonomiczne, a nie za dokonania – jest sporym poletkiem (nomen omen z łac. colere). Na przykład gastronomia to też szerokie pojęcie i trafiają tutaj w ramach jej definicji zarówno budki z zapiekankami, w których serwowany jest pies mielony z budą, jak i fine dining spod znaku bouillabaisse i jelenia flambirowanego armaniakiem. To poczucie bycia lepszym IMO powinno oznaczać także rozumienie tych różnic bez potrzeby przejaskrawiania ich do celów clickbaitowych. Na koniec dnia wyszło i tak, że lista beneficjentów – powstała dzięki bezdusznym kalkulacjom algorytmu pozbawionego gustu – pokazała jedynie kto jest popularny w kraju, przez co więcej występuje i więcej stracił rok do roku. Niestety nie miał racji Alec Guinness pisząc, że „Lepiej grać przed pustymi fotelami niż przed pustymi twarzami”. Rynek rządzi się swoimi prawami, dlatego my rządźmy się swoimi rozumami, jeśli chwalimy się, że je posiadamy.
Co dalej?
Kultura była tą gałęzią gospodarki, która jako pierwsza została zamrożona i jako ostatnia będzie odmrażana. Na domiar złego powrót do grania będzie trudniejszy niż powrót do jedzenia w restauracjach, bowiem te realizują bardziej elementarne codzienne potrzeby społeczne, z punktu widzenia przeciętnego Kowalskiego. Ponadto, zaszczepiono w nas lęk przed masowymi zgromadzeniami w zamkniętych przestrzeniach i zaprawdę nieliczni, najwierniejsi fani, będą skorzy wydać pieniądze na występy z żywą publicznością, nawet w reżimie sanitarnym. To naturalne. Raz, że zubożeliśmy finansowo, a dwa, że przez wiele miesięcy zabawiały nas – często za darmo – strimy, lajwy, netfliksy i jutuby. Obawiam się, że przetrwają najsławniejsi, grupy i gorące nazwiska, na które zawsze „warto pójść”. A przecież popularność, co wykazał algorytm Funduszu Wsparcia, nie musi iść w parze z jakością. Na szczęście w komedii jest odwrotnie. Tutaj od lat najlepsi, to po prostu najzabawniejsi, trzymający poziom. Tylko jak przetrwać bez braw jeszcze wiele miesięcy?
fot. Matthew Henry / unsplash