Sztuka sprzeciwu, albo żuczek kontra Wojciech Mann

Minęło już trochę czasu, odkąd Pan Wojciech Mann podzielił się ze społecznością Facebook’a obserwacją, poczynioną na temat kondycji polskiej rozrywki. Dwanaście tysięcy reakcji, ponad tysiąc komentarzy i ponad czterysta udostępnień sprawiło, że z prędkością błyskawicy Jego krótki tekst został podchwycony przez największe serwisy plotkarskie, monopolizując wyniki wyszukiwania w Google dla hasła „kabaret”. 

Początkowo czułam smutek – oto autorytet wyraził się negatywnie o pracy moich koleżanek i kolegów. Lecz po dłuższej chwili uczucie to zamieniło się w złość, której postaram się nadać konstruktywną formę. Bo najkrócej rzecz ujmując mili Państwo, zadziała się krótkowzroczna niesprawiedliwość.

Na początku było słowo…

Oczywiście podjęcie jakiejkolwiek dyskusji w tym miejscu można zbić jednym trywialnym zdaniem-mantrą: Pan Wojciech Mann ma prawo do wyrażenia swojej opinii, a w ogóle to o gustach się nie dyskutuje. Ale ja, niczym Cygan – król sondy ulicznej – „i tak powiem, bo mnie boli”. Zwłaszcza teraz, gdy mogę lecieć na paliwie podsuniętym mi przez wywiad, którego Pan Wojciech udzielił na łamach Poptown.eu końcem marca, o czym za chwilę. 

Powoli, po kolei. W cytowanym komentarzu stoi, że poczucie humoru Wojciecha Manna ukształtowali poeci, dramatopisarze, powojenni aktorzy. Inteligencja. Co zatem poszło nie tak, panie dzieju? Ja wychowana na MdM-ie, mająca w pamięci „Za chwilę dalszy ciąg programu”, nijak nie znajduję w nich choćby odprysków ze wspomnianych wielkich wzorców. Tymczasem świat, w tym kabaret, poszedł naprzód – czytamy dalej. I szczerze mówiąc, na całe szczęście! Dzięki temu my-kobiety nie musimy się dzisiaj obawiać, że w imię radośnie pojmowanej licentia poetica będziemy musiały tolerować w kabaretowym programie telewizyjnym tekst: Głupia decha, a jest cała kolejka młodych, ładnych i zdolnych za połowę tych pieniędzy. To fragment „skeczu” Siostra Irena strajkuje (Mann, Materna, Wasowski). 

Nieładnie jest posiłkować się jednym, randomowym przykładem i na jego podstawie ferować kategoryczne wyroki? Ależ dokładnie to samo uczynił Pan Wojciech Mann, oceniając współczesne normy żartu jako żenujące, po obejrzeniu jednego skeczu Pary Numer Dwa „Nie tylko rolnik” (Błachnio, Kaczmarczyk).

… a słowo było takie:

Z rosnącym zdumieniem i niedowierzaniem zobaczyłem skecz o zalotach rubasznego kawalera do panny chorej na zespół Tourette’a. Ale że co? Że niby zdrowa aktorka, która swoją kreacją sceniczną budzi sympatię, to tak naprawdę naśmiewa się z choroby? Jedyną obrażoną grupą społeczną po tym wykonie mogą być Ślązacy, bo reprezentujący ich Zbyszek Bąk to ucieleśnienie nieporadności i ignorancji. Pan redaktor mógł „przespać” w Trójce początek XXI wieku, kiedy Łowcy.B zrywali umiejętnie z martyrologią osób niepełnosprawnych, co ostatecznie przypieczętował w 2015 roku swoim stand-up’em Jacek Noch, chory na stwardnienie rozsiane. Mógł też nie odnotować wyraźnej zabawy konwencją popularnego w pewnych kręgach reality show. Nie chciał też dosłyszeć dalekiego echa przesłania z piosenki wybitnego Andrzeja Rosiewicza, że każda potwora znajdzie swego amatora. Ostatecznie, nie zauważył też – co szczególnie mnie zasmuca – że krytykowany skecz ma zaangażowany politycznie wydźwięk, a nam pozostaje się cieszyć, że to nie są lata siedemdziesiąte, bo powtórzyłby się case Kabaretu Olgi Lipińskiej. Beata Harasimowicz może na razie spać spokojnie, żadne ministerstwo nie zdejmie jej programu z anteny. 

Do ryczącej ze śmiechu widowni odniosę się dwojako. Po pierwsze: takie są realia montażu programów z udziałem publiczności, która znalazła się w studio nie z łapanki, a dlatego, że kupiła bilet na występ o określonym charakterze. Po drugie i dla mnie ważniejsze: „chwalimy mądre błaznowanie. Dlaczego koniecznie ma być ono mądre? Jeśli śmieszy – wystarczy.” To napisał Stefan Garczyński w książce (nomen omen) „Śmiechu naszego powszedniego”. Nauczyciel, tłumacz, kulturoznawca, filozof. Człowiek skazany w ‘51 na cztery lata więzienia za pisarstwo, które zagrażało jedynej słusznej partii. W mojej opinii to jedna z książek najpełniej  ujmujących istotę humoru i jego kody kulturowe. Mogę pożyczyć swój egzemplarz, ale przez ilość notatek, które nanosiłam latami ołówkiem, trochę się wstydzę.

Nie chcę, ale muszę Pana rozczarować

Wracam do wywiadu z 30 marca. Naprawdę autoryzował Pan tytuł „Typ lekko usztywniony”? W Pana wieku takie żarty to poważna sprawa! Ale nie zniechęcam się, czytam. Czy mógłbym zrobić z hejtu coś zabawnego, jakoś go zagospodarować? Pewnie bym mógł, tylko to może być paliwo dla tych hejterów, żeby jeszcze bardziej się rozbujać. (…). Chodzi o to, żeby innym ludziom nie narobić krzywdy. 

No jakby to Panu powiedzieć, mleko się już rozlało. Przysolił Pan swoją – chyba jednak nieprzemyślaną – recenzją na temat kondycji polskiej sceny kabaretowej, wielu przyzwoitym ludziom. Ludziom, których znam. Tym na ekranie, za kamerami i przed telewizorami. Dał Pan przysłowiową ‘wodę na młyn’ malkontentom, trollom, algorytmom i botom.

Nawet przy pewnej umowności, co do której chyba możemy być zgodni, nie wolno nam zapominać, że po drugiej stronie jest człowiek. 12 tysięcy reakcji pod postem to nie tylko dobry wynik na fanpage’u. To także oczy i uszy, które w tej liczbie wypełniłby całą halę Tauron Arena. Przemawia do wyobraźni? Mam nadzieję, bowiem dalej w wywiadzie zauważył Pan, że teraz, w sieci szczególnie, cała ta negatywna fala się leje szerokim strumieniem. A nawet Pan nie spostrzegł, jak zamoczył w tej fali rękę i jak przez własne palce przelał złowrogą gorycz. Intencje też są ważne. A szczególnie dziś, gdy publikując treści trzeba brać odpowiedzialność za… czytelników.

Nie jestem fanem tego, co się obecnie w niektórych mediach dzieje, czyli jedzenia sobie z dzióbków i powtarzania tych samych schematów – mówi Pan dalej w wywiadzie. Jeśli już stawia się na konfrontację, to obserwuję przewagę chęci zrobienia widowiska nad chęcią uzyskania sensownej odpowiedzi. Taka walka kogutów: nieważne, co kto myśli, ważne, żeby pióra latały. I oto przychodzę ja. Dziewczę nikczemnego wzrostu. Nawet porządnie zamachnąć się nie potrafię, a co dopiero by rzucić kamieniem! Ale ponieważ lubi Pan myśleć, że dla pańskich słuchaczy jego punkt widzenia może być interesujący (…) A przynajmniej będą mieli szansę zestawienia dwóch poglądów, odbycia dyskusji, no to właśnie sobie pogadaliśmy.

Jeśli słuszność mojego wkurzenia nadal wydaje się komuś wątpliwa, pragnę uspokoić: nie dokonuję aktu zbeszczeszczania świętego obrazka. Ja wyrażam sprzeciw. Czyż nie to właśnie zrobił Pan Wojciech Mann w obronie pewnych wartości i w geście solidarności z redakcyjną koleżanką, Anną Gacek?

W ramach tak zwanego programu naprawczego, serdecznie zapraszam Pana redaktora na 25. Rybnicką Jesień Kabaretową (19-23.11.2020). Bilety na RYJEK sprzedają się jak na koncerty Dawida Podsiadło – w kwadrans, ale Pan dostanie od nas specjalne zaproszenie. Ugościmy Pana z największymi honorami. Naprawdę nam zależy, bo jak pisał Szekspir: „kto wesół ten długo żyje”, a przecież Wojciech Mann jest Polsce bardzo potrzebny i Jego głos rozsądku powinien być słyszalny zawsze i wciąż.