Kabaret Młodych Panów nie leje wody, ani siebie żurem

Poniedziałek Wielkanocny, Śmigus Dyngus to dobry czas na krótkie przypomnienie sobie lub polecenie komuś sztuki teatralnej „Lany poniedziałek, albo Góro Tsy” Kabaretu Młodych Panów.
A precyzyjniej: Kabaretu Młodych Panów – jako aktorów, Janusza Onufrowicza – jako autora tekstu i Jerzego Bończaka – w roli reżysera. Kto jeszcze nie widział, ale planuje się wybrać na spektakl, gdy sytuacja w kraju na to pozwoli, może czytać spokojnie! Nie będzie spoilerów.

Sztuka już jakąś chwilę temu zaczęła być grana. Premiera miała miejsce 21 września 2019 roku w Sosnowcu. Czytając niektóre komentarze na popularnym serwisie biletowym, jasnym staje się, że na wstępie należy raz na zawsze obalić błąd poznawczy – to nie jest kolejny program kabaretowy! Proszę na 90 minut zapomnieć o skeczach i piosenkach. Za to można liczyć na puenty i momenty. To komediodramat w dwóch aktach. I najkrócej rzecz ujmując – prawdziwy spektakl umiejętności Roberta Korólczyka, Mateusza Banaszkiewicza, Łukasza Kaczmarczyka i Bartosza Demczuka na deskach teatru.

Co poeta miał na myśli

W zeszłym roku Młodzi Panowie mówili o „Lanym poniedziałku” tak: Ten spektakl jest najlepszym dowodem na to, jak życie potrafi nas wplątać w absurdalne i śmieszne sytuacje. A Janusz Onufrowicz tłumaczył: To opowieść o spotkaniu czterech facetów, zabawnie nieporadnych w naszych swojskich realiach. Spotykają się w święta. Trochę przesadzają z alkoholem i wplątują się w kilka afer, w które na trzeźwo nikt by się nie wplątał. To opowieść o nas, albo przynajmniej o kimś kogo znamy. O naszych sprawach i problemach. A wiadomo, że z problemów najlepiej się wyśmiać.

Ale ponieważ to przede wszystkim komedia, czyli ma bawić, a (…) jeśli ktoś dopatrzy się satyry na otaczającą nas codzienną polską rzeczywistość, to będzie jeszcze lepiej – podsumowuje OnufrowiczPrzypomina mi się, że jeden z bohaterów filmu Woody’ego Allena („Zbrodnie i wykroczenia”) mówi sławetne zdanie: komedia to tragedia plus czas. To bardzo ciekawa konstrukcja myślowa, która zakłada, że gdy stanie się coś złego to nie należy z tego żartować, lecz gdy upłynie trochę czasu – można. I tak właśnie postrzegam „Lany poniedziałek”, jako efekt tragicznych wydarzeń, które już chwilę przeleżały, ale teraz rozpętują ciąg absurdalnych sytuacji w prywatnej przestrzeni jednostki. Ich śmieszność – czasem podaną wprost, czasem ukrytą w symbolach, każdy widz musi znaleźć dla siebie. Jak ja się bawiłam? To temat na osobny wpis.

Sztuka sięga po klasyczne wzorce – główny bohater, grany przez Korólczyka, niczym literacki Everyman/Jedermann zdaje się mówić głosem jakiejś społeczności. Tutaj ewidentnie głosem wielu Polaków. Co chce przekazać? Niesie przestrogę czy pokrzepienie? Jaki obraz na temat aktualnej kondycji w narodzie rysuje? Chciałoby się odpowiedzieć: niewesoły. Ale to w końcu komedia, no i mamy święta… 

Zwyczaje związane ze Śmigusem Dyngusem praktykowane są u nas bodaj od XV wieku. Słowianie uważali, że oblewanie się wodą sprzyja płodności, symbolizuje wiosenne oczyszczenie z brudu i chorób, a później także z grzechu. W ślad za tym „Lany Poniedziałek” Młodych Panów serwuje starogreckie katharsis, czyli oczyszczenie duszy za pomocą przeżyć płynących ze sztuki. Tekst, który usłyszycie ze sceny nie leje wody i nie pozostawia złudzeń. Panowie nie leją się żurem – nie udają, że sytuacja w kraju ich nie dotyczy i nie uciekają w abstrakcje. Wzięli na klatę mocną rzecz. Moi rodzice po wyjściu z teatru napisali do mnie na Whatsapp: „Boże, żeby ich tylko nie zamknęli”.